Reklama

Pierwsza poległa dziewczyna

Wiele z nich nie miało nawet 18 lat. Opatrywały rannych nie tylko w szpitalach polowych, ale bezpośrednio na linii frontu, pod gradem kul, od których wiele z nich zginęło. Przenosiły meldunki, zdobywały żywność, gasiły pożary – o bohaterskich dziewczynach, które brały udział w Powstaniu Warszawskim, opowiada Barbara Wachowicz.

Izabela Grelowska, Styl.pl: W Powstaniu Warszawskim dziewczęta najczęściej pełniły funkcje sanitariuszek i łączniczek. Czy może pani opisać, na czym polegały ich zadania i dlaczego były tak niebezpieczne?

Barbara Wachowicz: - Wspaniałe dziewczęta walczącej, powstańczej Warszawy - symbole największej ofiarności, poświęcenia i męstwa. Ratowały rannych i trwały przy nich wiedząc, że zginą, bo Niemcy palili szpitale i rozstrzeliwali rannych. Przenoszenie pod ostrzałem rozkazów i meldunków także groziło śmiercią. I było tak, że jeśli jedna padła, druga natychmiast porywała meldunek i niosła go dalej.

Reklama

- Zdarzały się często momenty iście heroiczne, na przykład jedna z najmłodszych sanitariuszek Batalionu "Zośka" - Lidka Markiewicz-Ziental nie mająca 16 lat, gdy sama została ranna, opatrzyła sobie rany i nadal biegła czy czołgała się do rannych kolegów. Wielokrotnie i słusznie historycy Powstania zwracają uwagę na ten prawdziwy "cud braterstwa".

Jakie jeszcze role pełniły dziewczyny w Powstaniu?

- Budowały barykady, transportowały broń, otaczały opieką ludność cywilną, zdobywały żywność, przeprowadzały kanałami. 16-letnia Basia Otwinowska z Wojskowej Służby Ochrony Powstania powiedziała mi: "Czułyśmy się ważne. Potrzebne. Co należało do naszych zadań? Służba wartownicza, przenoszenie meldunków i poczty, taszczenie żywności (nieraz worki trzydziestokilogramowe), gaszenie pożarów, wydobywanie zasypanych...".

- O trudach zdobywania żywności, bo przecież w pewnym momencie zaczął się w czasie Powstania głód, opowiadała mi Danuta Zdanowicz-Rossmanowa z Batalionów "Iwo" i "Ostoja".

- Dowódcy ocenili ją tak: "Wybitny żołnierz, duża inicjatywa. Bezwzględna odwaga osobista. Kierując służbą łączności baonu łączyła funkcje d-cy z intensywną pracą wykonawczą w wypadkach grożących szczególnym niebezpieczeństwem. Ranna w chwili przenoszenia rozkazu podczas silnego ognia artyleryjskiego". I co bardzo znamienne dodali: "Prezencja dobra". Świadczy to o tym, że nawet w ogniu powstańczym nie straciły swej kobiecości i dziewczęcej urody .

W książce "Bohaterki Powstańczej Warszawy" przywołuje pani wspomnienie Danuty Zdanowicz-Rossmanowej, która w misternie upiętej fryzurze przenosiła meldunki. Czy często zdarzały się takie "kobiece sposoby" w walce?

- Danusia w starannie uwitym wałeczku rzeczywiście przenosiła meldunki, ale miało to miejsce podczas okupacji. W Powstaniu już nie trzeba było uciekać się do takich podstępów. Trzeba było tylko unikać zaczajonych snajperów - strzelców wyborowych, zwanych gołębiarzami, którzy czyhali szczególnie na biegnące dziewczęta, a osobliwie na te, które miały opaskę Czerwonego Krzyża.

W Powstaniu brały udział bardzo młode osoby, często wręcz dzieci: 13-letnia Hania Graba-Łęcka, 15-letnia Krysia Niżyńska. Cytuje pani  Jana Wuttke, który krytykował udział dzieci w działaniach wojennych, a także "zachwyty na temat dzieci walczących na barykadach". Czy podziela pani jego opinię?

- Może przede wszystkim powiedzmy, kim były wymienione przez panią dziewczęta. Haneczka Graba-Łęcka, córka legionisty i wiceprezydenta Warszawy, została odkryta dzięki naszemu konkursowi "Arsenał Warszawa", w którym młodzież szkół stolicy poszukuje różnych barw przeszłości, ocala pamięć o tych, którzy w Warszawie żyli, pracowali, walczyli i ginęli. Świetną pracę o Haneczce napisała... wnuczka jej najmłodszej siostry Ludmiły, uczennica Gimnazjum Sióstr Nazaretanek. Haneczka zginęła ratując płonący kościół na Saskiej Kępie, w którym przystępowała do komunii świętej. Spoczywa w mogile razem z rodzicami i bratem.

- Krysia Niżyńska mogiły nie ma. Ta najmłodsza sanitariuszka Batalionu "Zośka" zasłużyła sobie na taką ocenę starszych koleżanek, jak ta, sformułowana przez bardzo oszczędną w pochwałach profesor Zofię Stefanowską: "Jesteśmy wszystkie bezsilne, załamane, wykończone. Wszystkie, oprócz "Krysi Zakurzonej", która w cudowny sposób rozmnaża opatrunki w swej torbie i pochyla się nad każdym rannym".

- Wyjaśnijmy genezę oryginalnego pseudonimu Krysi. Kiedy padł pocisk i rzucono się na pomoc sanitariuszkom, Krysia zawołała: "Ratujcie tamte! Ja jestem tylko zakurzona!". Była uroczą, czarującą istotą. Wspaniałą harcerką, cudowną przyjaciółką i oddaną córką. W piekle Czerniakowa, gdy Powstanie ginęło, ona trwała nieugięcie ratując rannych. Jej śmierć była straszna - Niemcy zamordowali grupę bezbronnych dziewcząt w niewoli. Matki nigdy nie odnalazły ich prochów.

- "Czarny Jaś" Wuttke, którego pani przywołuje, rzeczywiście dramatycznie protestował przeciwko udziałowi kilkunastoletnich dzieci w Powstaniu. Ale jednocześnie musimy sobie uświadomić, że to naprawdę był zryw wszystkich pokoleń i właśnie ci najmłodsi odegrali rolę niezwykłą - to ich udział w Harcerskiej Poczcie Polowej. Matka Janka Bytnara "Rudego", która była w kierownictwie tej poczty, powiedziała mi: "O poranku stawali na apelu nasi listonosze - jedyni jakich zna historia. Chłopcy kilkunastoletni z harcerskich zawiszackich drużyn. Byli jedynymi łącznikami rozdzielonych rodzin, witanymi radośnie... Nazywano ich nosicielami nadziei. Ileż w tych listach powstańczych zawierało się treści".

- I przytoczyła mi niektóre z tych króciutkich zdań przenoszonych przez małych listonoszy niosących nadzieję: "Mamusiu, nie martw się - żyjemy...","Tatku, jeszcze popłyniemy Czarną Hańczą, jeszcze zapalimy ognisko...", "Powiedzcie Mamie, że dostałam Krzyż Walecznych, chociaż naprawdę nie wiem, za jakie «bohaterstwo». "«Bonawentura» nie żyje. Nie mówcie matce...", "Mamo, jesteśmy zdrowi, czekaj na nas, wrócimy".

Irka Kowalska i Jan Wuttke nie wierzyli w zwycięstwo Powstania. Na ile częsta była taka postawa?

- Nieczęsta. Wiara w zwycięstwo czy też w klęskę Powstania zmieniała się podczas dwóch dramatycznych miesięcy. Wszyscy, ale to dosłownie wszyscy powstańcy, z którymi dane mi było rozmawiać, czy też czytać ich wspomnienia, mówią i piszą o euforii pierwszych dni.

- Na przykład Barbara Grocholska, która podczas Powstania miała przeżyć swoje 17. urodziny, mówi o chwili, kiedy ich Pułk Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego dotarł na górny Mokotów: "Idziemy z wiarą, że będziemy walczyć o wolność - o to, żeby można było normalnie żyć, chodzić ulicami, uczyć się. Żeby zniknęły na zawsze słowa - łapanka, egzekucja, wywózka, aleja Szucha, Pawiak...  Jesteśmy w wolnej Polsce! Powiewa biało-czerwona flaga, słychać głosy radia, echo niesie słowa «Warszawianki», ktoś tańczy, ktoś się śmieje, ktoś patrząc na flagę - płacze... A wszystko to w słońcu, zieleni drzew, kwitnących ogrodach... O to właśnie chcemy walczyć".

- Alina Janowska wspomina chwilę zdobycia Poczty Głównej: "2 sierpnia popołudniu spada z Poczty Głównej znienawidzona czerwona płachta ze swastyką. Milkną strzały. Podnosi się biało-czerwona flaga. Zewsząd biegną ludzie, padają sobie w ramiona. Krzyczą, szlochają, wiwatują! Ktoś intonuje «Jeszcze Polska...». Kobiety porywają kwiaty z rozbitej kwiaciarni i rzucają powstańcom. Poczta Główna zdobyta! Serce Śródmieścia - ulice Moniuszki, Bracka, Królewska, Nowy Świat - nasze!".

- Oczywiście z upływem dni ta euforia gasła. Było już wiadomo, że Warszawa nie może liczyć na żadną pomoc, ale nigdy nikt nie nazwał tego klęską. "Czarny Jaś" Wuttke z Batalionu "Zośka" napisał przed Powstaniem w jednym z listów do ojca znamienne słowa: "A ludzi dobrych, przyjaciół coraz mniej. Odchodzą jeden za drugim, jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Ale rzucane nie w nicość, nie na zmarnowanie. Jeden przy drugim twardo stoją (...). Jak cegła przy cegle. Wznoszą się ściany wielkiego domu. (...)". I do końca towarzyszyło im marzenie o tym polskim domu, który wywalczą i będą budować.

Cytuje pani  za Aleksandrem Kamińskim: "Pierwszą krew w walce przelała dziewczyna. Jest to znamienne w tej strasznej wojnie". Dlaczego warto podkreślać, że to właśnie dziewczyna zginęła pierwsza? 

- Druh Aleksander Kamiński we wstępie do wspomnień Harcerek Warszawy "Pełnić służbę" napisał: "Wśród pocisków, wybuchów, ogni przebiegają łączniczki, czołgają się do rannych sanitariuszki, padają zranione, cierpią, giną... Tamte dziewczęta stały się chlubą naszej historii. Dowiodły niezwykłej mocy ducha, twardej woli obowiązku, nieustępliwego poczucia odpowiedzialności... My, którzyśmy wyszli żywi z tych czasów, oraz wy, którzy otworzyliście oczy na świat już po latach wojny - schylmy nisko głowy przed dziewczętami z tamtych lat".

- Zbigniew Biliński ps. Bill - żołnierz Batalionu AK "Zośka" w pamiętniku powstańczym wspomina: "...Muszę podkreślić bohaterstwo - inaczej tego nazwać nie potrafię - naszych sanitariuszek. Szesnastoletnie dziewczęta, często w odkrytym polu, w nieustającej strzelaninie opatrywały rannych i naszych i niemieckich. Tam, gdzie chłopiec leżał w trawie, tam widać było klęczącą lub biegnącą postać z rozwianym czarnym lub blond włosem, z wielką torbą u boku i z całkowitym poświęceniem dla cierpiących. I były takie zawsze - przez całe dwa miesiące...".

- Warto podkreślić kim były te dziewczęta, które pierwsze przelały krew w Powstaniu. To Dorotka Łempicka - łączniczka i sanitariuszka plutonu "Alek" kompanii "Rudy" Batalionu Harcerskiego AK "Zośka" (przypomnijmy, że tak symbolicznie na barykadach Powstania stanęła trójka przyjaciół z "Kamieni na szaniec": Tadeusz Zawadzki "Zośka", Janek Bytnar "Rudy" i Alek Dawidowski).

- Dorotka była prawnuczką Piotra Michałowskiego, jednego z największych malarzy polskich XIX wieku. Jej ojciec Dominik Michałowski - bohater wojny polsko - bolszewickiej z pułku "białych ułanów", kawaler Krzyża Virtuti Militari, był jednym z twórców Szpitala Maltańskiego i zginął podczas oblężenia Warszawy we wrześniu 1939 roku, gdy usiłował zdobyć sprzęt do sali operacyjnej. Dorota przechodzi szkolenie sanitarne i kurs obchodzenia się z bronią, który prowadzi przyszły bohater zamachu na Kutscherę - Bronek Pietraszewicz "Lot".

- Kim stała się dla swych kolegów z "Zośki", opowiadał mi Bogdan Deczkowski "Laudański": - Kiedy leżałem w szpitalu ranny po akcji Wilanów we wrześniu 1943, pierwsza przyszła do mnie z kwiatami i owocami Dorota Łempicka. Strasznie się ucieszyłem, bo ona wnosiła zawsze ze sobą pogodę i nadzieję. Mieliśmy świadomość, jak troszczy się o nas i jak zawsze gotowa jest spieszyć z pomocą...

- Po akcji wysadzenia pociągu niemieckiego z bronią na trasie Tłuszcz - Urle Druh Deczkowski pisze: "Wiedzieliśmy, że Niemcy będą nas ścigać. Ruszyła potężna obława. Nawet samoloty. Ale my zapadliśmy już w lasy nad Bugiem, gdzie była utajona gajówka, do której można było dojść po balach nad bagnami. Był koniec kwietnia. Las kwitł zawilcami, na wodzie złociły się kaczeńce. I śpiewały słowiki!

- Jakiż kontrast między tym, co przed chwilą przeżyliśmy! Widziałem, jak Dorotka i Hania pochylają się nad kwiatami. Nie chciały ich zrywać. Pamiętam, że Dorotka pogłaskała kaczeńce takim czułym, wzruszającym gestem. Pomyślałem, że wojna odebrała tym ślicznym dziewczętom, odebrała nam, tyle zwykłych, pięknych radości przynależnych młodości... I kiedy Dorotka stała wśród tych złotych kwiatów w słońcu, które rozświetlało jej złote włosy - przypomniałem sobie słowa piosenki - «A gdy skinie główką złotą»...".  Hania to Hanka Wajcowiczówna, która zginie razem z Dorotką już 1 sierpnia.

- "Prawdopodobnie Dorota chciała udzielić pomocy rannemu Niemcowi - sugeruje Bogdan Deczkowski. - Podbiegła do niego, gdy niedobitki policjantów niemieckich uciekały, ostrzeliwując się...". Upadła. Dorota miała lat 18, Hanka - 19. Należały do najmłodszych wiekiem i najstarszych stażem dziewcząt w Batalionie "Zośka". Spoczywają w jednej mogile. Została piosenka, w której żyje "ta Dorota roześmiana co dla wszystkich ma jasny wzrok".

- 1 sierpnia zginęła także Krystyna Krahelska - śpiewaczka i poetka, która stała się modelem warszawskiej Syreny. I ona także poległa spiesząc na pomoc rannym. Krystyna była zaangażowana w konspirację, zresztą do dziś owianą mgłą tajemnicy. Pieśń "Hej chłopcy bagnet na broń!" została przez nią napisana podczas Bożego Narodzenie 1942 roku, na prośbę jednego z jej przyjaciół, żołnierza Batalionu Sztabowego, który otrzymał kryptonim "Baszta".  Ten marsz stał się własnością nie tylko oddziałów walczącej Warszawy, ale dotarł wszędzie tam, gdzie chłopcy wierzyli, że "nowa Polska zwycięska jest w nas i przed nami".

- Krystyna była sanitariuszką w Dywizjonie Armii Krajowej "Jeleń", który 1 sierpnia miał za zadanie atakować siedzibę znienawidzonej przez Warszawiaków "gadzinówki" na ul. Marszałkowskiej. Krystyna zdążyła jeszcze dopomóc dwóm rannym gdy ugodziła ją seria strzelca wyborowego. Upadła wśród kwitnących złotem słoneczników. Pułkownik Adam Borkiewicz w swojej monumentalnej monografii o Powstaniu Warszawskim napisał, że to właśnie ona swoją pieśnią bojową, swą porywającą odwagą i poświęceniem wyczarowała te siły, które stworzyły 63 dni walki o wolność.

W cyklu książek "Wierna rzeka harcerstwa", o druhu Aleksandrze Kamińskim i bohaterach "Kamieni na szaniec", sporo pisze pani o akcjach małego sabotażu, często z elementami humorystycznymi. Na ile poczucie humoru było ważne w czasie Powstania?

-  Sądzę, że poczucie humoru jest ważne w każdej epoce, nawet podczas chwil dramatycznych. Mały sabotaż to była ta wspaniale wygrana "wojna warszawsko - niemiecka", całkowita klęska niemieckiej propagandy. Oczywiście w Powstaniu dominował inny ton. Potrzebne były przede wszystkim słowa pokrzepienia i nadziei. Te pojawiają się nader często zarówno na łamach Biuletynu Informacyjnego redagowanego przez druha Aleksandra Kamińskiego (w czasie okupacji dowódcy Małego Sabotażu) także innych pism powstańczych i oczywiście w audycjach powstańczego radia "Błyskawica".

-  Druh Kamyk pisał w "Biuletynie Informacyjnym": "W czymże tkwi ta moc, ta siła, która po huraganowej nawale ognia nieprzyjacielskiego potrafi osadzić na miejscu szturmujące czołgi i posuwającą się za nimi piechotę? Prawda jest tylko ta: na Starym Mieście walczą najcudowniejsi żołnierze, jakich wydało nasze pokolenie. Heroizm walczących żołnierzy udziela się stutysięcznej ludności Starego Miasta. Stare Miasto - serce Powstańczej Warszawy - krwawi, płonie i walczy. Ale wśród tych ruin i zgliszcz zasiane zostały ziarna takiej mocy, piękna i wielkości - że plony z nich umacniać będą polską duszę przez wieki całe".

- Jeśli chodzi o potrzebę humoru, by rozjaśnić mroczne powstańcze dni to wielką zasługę mają artyści, którzy występowali z koncertami dla Powstańców, organizowała je Danuta Szaflarska, która biegała wśród strzelaniny by dotrzeć do aktorów, śpiewaków, muzyków i ustalić miejsca i terminy występów. Niezwykłym przeżyciem wspominanym w wielu relacjach powstańczych jest projekcja Kronik Powstania, zakończona chóralnym śpiewem "Warszawianki".

- Wśród wspomnień jakich wysłuchałam spotykając się z bohaterkami mej książki, przytoczę dwa obrazki, właśnie zabarwione humorem. Oto opowieść Aliny Janowskiej:

- "Mamy rozkaz, żeby zanieść chłopcom gar jedzenia na Królewską. Ciężki jak cholera, a trzeba go przetarabanić pod ostrzałem i przez barykady. Niesiemy. Noc zimna, wicher wieje. Nic nie widać, bo wszędzie worki z piaskiem, osłaniające, Szwaby straszliwie strzelały z Ogrodu Saskiego, wreszcie dotaszczyłyśmy tę kaszę naszej placówce. Chłopaki całą dobę nie mieli nic w ustach, od razu do gara, podnoszą pokrywę, a tu wiatr jak huknie, cały piach z worków poszedł w kaszę... - Jezus Maria! - wrzeszczymy, łapiemy łyżki, żeby odgarniać, a chłopaki cap za te łyżki i dalej wcinać kaszę z piachem, tylko trzeszczało... - No, mówię, jak się po powstaniu pożenicie, to każecie żonom kaszkę zaprawiać piachem, inaczej nie będzie wam smakowała". Ale zakończyła Alina melancholijną refleksją: "Nieraz myślę - ilu z nich doczekało tych żon...".

- Basia Otwinowska wspomina taką scenkę z Powstania: "Stoję na warcie - podlatuje do mnie jakiś młodzian z aparatem: - Koleżaneczko! Proszę się uśmiechnąć, robię zdjęcie... Naburmuszyłam się okropnie. Tu wielkie dni! Powstanie! Ja stoję dumnie z biało-czerwoną opaską, a on będzie się bawił fotografią... I do żołnierza na warcie śmie mówić «koleżaneczko». Zrobiłam ponurą minę, może go odstraszę... No i po dwóch tygodniach w "Adrii", gdzie pełniłam służbę, młodzian wręcza mi zdjęcie, dziś - unikat!

Czy podczas pracy nad książką udało się odnaleźć jakieś nowe ciekawe wątki i postaci?

- Wszystkich interesował pseudonim Danuty Szaflarskiej - "Młynarzówna", było bowiem wiadomo, że jako żywo z żadnym młynem - poza młynem zajęć teatralnych - ta świetna aktorka nie miała do czynienia. Okazało się, że występując w Podziemnym Teatrze Wojskowym w przedstawieniu, Danusia śpiewała piosenkę "Wesoły pluton", do której muzykę napisał sam Witold Lutosławski. To zabawna piosneczka o licznych panieneczkach zakochanych w chłopcach z wesołego plutonu: "A nawet była tam, proszę uważać! - Panna Bibianna, córka młynarza!". Tę frazę śpiewała Danuta i została "Młynarzówną".

- A inne odkrycie ma większy walor. Oto w Zgrupowaniu "Kryska", które do końca broniło Czerniakowa walczył praprawnuk pułkownika Jana Kilińskiego, który to legendarny dowódca z Powstania Kościuszkowskiego patronował jednemu z najsławniejszych Batalionów. Przyjął ten oddział imię "Kiliński" i wsławił się w zdobyciu PAST-y. Praprawnuk pułkownika, który unosząc szablę do dziś prowadzi do ataku na pomniku, nazywał się Wojciech Bartosz (oczywiście na cześć sławnego kosyniera spod Racławic). To uczeń Gimnazjum Batorego, młodszy kolega "Rudego", "Alka", "Zośki", jedyny syn prawnuka Kilińskiego - pułkownika Władysława, bohatera wojny polsko-bolszewickiej. Harcerz  Szarych Szeregów, maturę zdał na tajnych kompletach w 1944 roku, należał do organizacji Związek Niepodległej Polski.

- W mieszkaniu Wojtka jego matka Janina przechowywała Żydów, odbywały się tam także tajne komplety i zbiórki harcerskie. Ojciec pułkownik był w niewoli niemieckiej. Wojtek, żeby zarobić na życie, pracował w zakładach zbożowych i bardzo często przychodził na konspiracyjne spotkania osiwiały - tak miał włosy przysypane mąką. W Powstaniu walczył na Czerniakowie w Batalionie "Tum" Zgrupowania AK "Kryska".  Poległ  15 września 1944 roku w wieku lat 19. Ma tylko grób symboliczny na Powązkach. Zawsze myślę, jaka fascynująca mogłaby być książka o potomkach sławnych Polaków.

Co chciałaby pani powiedzieć tym wszystkim osobom, które dzisiaj podważają sens Powstania Warszawskiego?

- Zacytowałabym słowa jednej z bohaterek mej książki - Urszuli Kurkowskiej-Katarzyńskiej, która powiedziała: "Pytają mnie młodzi - czy było warto, czy potrzebnie wybuchło Powstanie, Warszawa by pewnie ocalała, nie zginęłoby tyle wartościowej młodzieży... Odpowiadam - wolna Polska była krajem naszego szczęśliwego dzieciństwa, radością harcerskich dni, nadzieją na godne życie. Pięć lat okupacji - to było piekło upokorzenia, a zarazem czas wielkiej próby, naszego dorastania. Powstanie - to finał wychowania Polski Podziemnej, nasz egzamin ofiary, krwi i życia... Wierzyliśmy, że jest walką o wolność, o przyszłość. W piśmie powstańczym "Barykada" był wiersz anonimowego autora:

W szacie z płomieni - z ciałem w krwi i bliznach,

Wirem pocisków uskrzydlona,

Triumfująca,

W pożarnym ogniu zórz

Wstaje Ojczyzna.

Jeśli pomogliśmy Jej powstać to - było warto!"

- Zacytowałabym słowa Zofii Korbońskiej szyfrantki, tajnej radiostacji "Świt", żony szefa Kierownictwa Walki Cywilnej - Stefana: "Powstanie Warszawskie było punktem szczytowym w życiu każdego z nas, kto brał w nim udział. Dbajmy o to, by została zachowana prawda historyczna, bo jeżeli tego nie będzie,  to całe nasze wysiłki, cała nasza historia pozbędzie się przepięknej karty historycznej w życiu swoim i swojego narodu".

- Zacytowałabym słowa Ojca Świętego Jana Pawła II: "Powstanie Warszawskie było zrywem pokolenia moich rówieśników, którzy swoje młode życie rzucili na płonący stos. Chcieli potwierdzić, że dorastają do wielkiego i trudnego dziedzictwa jakie otrzymali i heroizm tych moich rówieśników dopomógł mi w odkryciu mojego powołania".

- I oczywiście odpowiedziałabym przywołując wspaniałe listy naszej młodzieży, które ciągle do mnie napływają z całej Polski. Oto fragmenty niektórych spośród nich:

- "Niedługo skończę 17 lat. To przecież taki «powstańczy» wiek. Tylu wspaniałych ludzi, kwiat polskiej młodzieży stanął murem w obronie swojego miasta, dając dowód, że jeszcze Polska nie zginęła. Z całego serca podziwiam Powstańców, tysiące bezimiennych bohaterów do ostatniej kropli krwi walczących i wierzących w Polskę. Jaka szkoda, że tak wielu z nich nie doczekało wolności, na pewno mogliby wpłynąć na losy Polski, przekazując dzieciom i wnukom wspomnienia i ideały tak ważne w dzisiejszym świecie, gdy często wartość człowieka ocenia się nie po tym jaki jest, ale po tym, ile ma pieniędzy. Bohaterowie Szarych Szeregów i Powstańcy Warszawy będą dla mnie zawsze wzorem, od nich się uczę szacunku do Ojczyzny i patrzę na swój kraj jak na coś najcenniejszego w świecie" - Oleńka Wierzba z Warszawy.

- "Podziwiamy naszych rówieśników, którzy walczyli o «ideał Polski godnej szacunku», jak powiedział Aleksander Kamiński. Są dla nas nie tylko legendą i mitem, lecz wzorem. Ale i my - młodzi staramy się być małymi bohaterami w zwyczajnym szarym życiu. Też chcemy być ludźmi honoru, by Polska mogła na nas liczyć" - Joasia Szafraniec z Krakowa.

- "Warto żyć dniem dzisiejszym, ale zawsze mając w sercu przeszłość. Ale nie chodzi o to, żeby tylko wspominać i wzruszać się. Ona ma budować nasze życie. To Krzyś Baczyński powiedział: «Trzeba nam teraz umierać, by Polska umiała znów żyć». Są wśród nas jego towarzysze broni, wspaniali Polacy, którzy pokazali, że umieją za Polskę walczyć i dla niej żyć. My nie musimy pięknie umierać jak oni, ale możemy pięknie żyć, za nich" - Ania Strzelec z Chorzowa.

- "Nie rozpaczamy, że nie dane nam było w stać w szeregu walczących o Polskę, przecież my możemy ją dzisiaj tworzyć by była WIELKA, MĄDRA, DOBRA i SPRAWIEDLIWA - taka o jaką Oni walczyli. Każdy ma swoją służbę" - Basia Majewska z Ostrowca Świętokrzyskiego.

- "Leżą teraz przysypani ziemią, już na zawsze dwudziestoletni, moi rówieśnicy w panterkach, którzy umieli pięknie żyć i pięknie umierać. Odgarniajmy ziemię, ocalajmy pamięć o nich, odnajdujmy tych, którzy przeżyli. Niech nam pomogą odnaleźć własną drogę we własnym kraju" - Ewa Szulik z Rybnika.

- "Wiele lat dzieli nas od wojny i Powstania, ale postawa i czyny Harcerzy Szarych Szeregów i Batalionu «Zośka», wielkość i ducha i hart wciąż budzą nasz podziw. Przecież im wszystkim wojna odebrała najpiękniejsze lata życia, a wielu spośród nich odebrała życie. Stanęli przed tragiczną próbą odwagi, męstwa, poświęcenia. I wyszli z niej zwycięsko. Ci, którzy polegli, żyją po śmieci w nas pozostawiwszy po sobie testament. Wojna się skończyła, żyjemy w zupełnie innych czasach. Po cóż nam pamięć i przesłanie poległym, może zapyta ktoś. Po to, abyśmy umieli kochać szczerze, wierzyć w przyjaźń, mieć odwagę mówić to, co naprawdę myślimy. Abyśmy mieli poczucie odpowiedzialności, godności i honoru" - Krystian Łukasik z Łodzi.

- "A oni wciąż żyją jak prawdziwi Przyjaciele, którzy wskazują drogę i wspierają. I to w każdej dziedzinie życia - dzielą się swoimi przemyśleniami dotyczącymi kwestii moralnych, wytrwałością i zaangażowaniem motywują do edukacji, są punktem odniesienia w moich zmaganiach dwudziestolatki wchodzącej w dorosłe życie. Często w różnych sytuacjach zastanawiam się, w jaki sposób oni by postąpili, co by mi poradzili?" - Agata Bogiel z Gdyni.

- "Przestali być martwi, obcy. Stali się przyjaciółmi. Drogowskazem niezastąpionym w tych trudnych czasach. To ich historie sprawiły, że moje życie zmieniło się diametralnie. Mimo przeżycia pięciu lat okupacji, 63 dni powstania, obozów, a wreszcie represji i komunistycznych więzień, to oni nadal potrafią pochylić się nad naszym pokoleniem i nas pocieszyć. Nie mogę pogodzić się z tym, co zrobiono im w «Wolnej Polsce». Jednak widzę, że w naszych czasach również toczy się walka (wcale nie łatwiejsza) o uchronienie ich od zapomnienia. Braterstwo, honor, służba, bezinteresowność, gdzieś po drodze się nam zagubiły. Mam 16 lat i choć nie należę do harcerstwa, czuję się spadkobierczynią Szaro-Szeregowych ideałów. Myślę, że tak naprawdę to przesłanie jest skierowane do każdego z nas. Poznałam pojęcia: honor, służba, Ojczyzna, patriotyzm. Dzięki nim czuję się dumna z tego że jestem Polką" - Natalia z Lublina (jeśli przeczyta ten wywiad, bardzo proszę o kontakt - "Arsenał Warszawa", ul. Andersa 13, 00-159 Warszawa).

- "Czy to nie piękne, że mimo 70-ciu lat, mimo, że dzieli nas czas, oni nadal są wśród nas. Jestem w grupie historycznej w moim III Liceum w Gdyni, która nazywa się Bractwo Poszukiwaczy Pereł, bo wyszukujemy perły historyczne i dbamy o ich pamięć - bo ich imion nie można zapomnieć" - Weronika Ofierska z Gdyni.

- "Możemy wołać do Niej, za którą Oni polegli - Jeszcze nie zginęłaś póki my żyjemy, a my nie zginęliśmy póki Ty żyjesz w nas!" - Dominika Makówka z Piotrkowa Trybunalskiego.

- Barbara Grocholska - niezwykła postać z mej książki "Bohaterki Powstańczej Warszawy", po wojnie królowa nart, która zdobyła 24 razy mistrzostwo Polski, a jest także znakomitą poetką, jeden ze swoich wierszy kończy słowami:

A my nie zginęliśmy

trafieni

ani od zbłąkanej kuli

która się o nas otarła

nie wiadomo dlaczego

właśnie my

i co mieliśmy zrobić

z darowanym życiem...

 

my ciągle wstajemy

i jeszcze z kolan

zdyszani

czasem już tylko wzrokiem

albo tylko łzami

albo tylko serca ostatnim

stukotem

wołamy nie zginęła

jeszcze nie zginęła!

- Możemy tylko powtórzyć te słowa.

Z Barbarą Wachowicz rozmawiała Izabela Grelowska

-----

Zdjęcia ilustrujące artykuł pochodzą ze zbiorów Barbary Wachowicz.

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Powstanie Warszawskie | Izabela Grelowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy